Angażowanie odbiorców

Zmora internetowej bańki. Monitoring internetu a praca dziennikarza

Jeden z odcinków Black Mirror (skądinąd jeden z lepszych) odnosi się do wszechobecnego oceniania – praktycznie w czasie rzeczywistym, w niedalekiej przyszłości, każda, nawet najmniejsza akcja, rodzi reakcję we wszechobecnym systemie zliczającym punkty – a ta wpływa na „rating” głównej bohaterki. Efekty? Gorsze warunki kredytu, towarzyska banicja – wszystko zależne od punktacji.

Ostatecznie sprowadza się to do jednego: oceny. Co prawda do smutnej wizji z serialu jest nam daleko, ale po części ona już wpełza w naszą codzienność. Tyle tylko, że w mediach z zupełnie odwrotnej strony: to na nas, redaktorach, wydawcach, dziennikarzach „z internetu” spoczywa odpowiedzialność za selekcję, ocena, wartościowanie treści. To my obserwujemy, co trenduje, co niesie się po sieci i jakie reakcje wywołuje.

Przywykliśmy już do tego, że czytamy teksty, w których przeplatają się wpisy z Twittera czy Facebooka, ponieważ tam też padają ważne i cytowane później wypowiedzi. Gorzej, jeśli chcemy spojrzeć na zjawisko w internecie szerzej. Temat internetowej czy też informacyjnej bańki jest rozległy, ale samego zjawiska nie można ignorować.

O ile jeszcze na Facebooku może zdarzyć się, że trafią do nas treści spoza naszej bajki, tak na Twitterze można okopać się wśród swoich i zapomnieć, że istnieje w zasadzie drugi świat: innych komentatorów, dziennikarzy, publicystów czy influencerów.

Sam staram się swoje konto na Twitterze balansować. Obserwuję wszystkich (oby byli aktywni) z jednej i drugiej strony barykady, różne profile poszczególnych portali czy gazet. Wszystko po to, żeby nie tracić pełnej wizji tego, co dzieje się w sieci. Twittera oczywiście nie można traktować jako źródła pełnej wiedzy o społecznych nastrojach, ale jest on wskazówką, co tak naprawdę się dzieje.

Można długo się rozpisywać, ale nie zawsze da się wyłuskać prawdziwy efekt twitterowej czy facebookowej awantury – właśnie przez wspomniane bańki. Na razie, co kilka razy wykorzystałem w swojej codziennej pracy, omijam „efekt bańki” właśnie poprzez narzędzia SentiOne, a na bazie danych, które sobie generuję, zdarzało mi się tworzyć teksty typowo o internecie (choć nie zawsze, ale o tym później).

Ludowców walka na dosłownie nowym polu

Długie wyjaśnienie wątku z bańką internetową ma konkretny cel: wiele razy czytamy o tym, że ktoś zrobił furorę w sieci, tyle tylko, że warto to obiektywnie sprawdzić. To przypadek polityczny, ale dobrze obrazuje cały problem: Polskie Stronnictwo Ludowe na fali kilku sukcesów na Twitterze postanowiło pójść krok dalej i „przejąć” hasztag Prawa i Sprawiedliwości na czas konwencji (#PolskaJestJedna).

Ludowcy, raczej nie kojarzeni z nowymi mediami, przygotowali się wtedy całkiem nieźle, bo i temat był nośny (zarobki samorządowców partii rządzącej w spółkach Skarbu Państwa) i tweetowali jak oszalali, haszując wszystko na potęgę. Podsumowując: sobota w redakcji Gazeta.pl, gdzie pracuję, kwiecień, trwa konwencja PiS, a po Twitterze, radośnie, pod jednym tagiem, hulały sobie tweety raz to premiera raz o radnych PiS. Dla „political junkie” – raj.

Zapaliła mi się jednak lampka, że może ja widzę to wrogie przejęcie, dokonane przez Ludowców, a inni nie. Pytanie najwłaściwsze: czy rzeczywiście tak jest? Postanowiłem to sprawdzić, z automatu wbijając kilka formuł do SentiOne (w zasadzie od 2015 roku zdarza mi się to robić, czyli od momentu, gdy niezawodna Jagoda wysłała mi poradnik). Raport potwierdził, że rzeczywiście – PSL niósł się po sieci prawie tak dobrze, jak PiS, podobna liczba podań dalej, polubień, sporo interakcji.

Ktoś może powiedzieć: „a co to za dziennikarstwo i odkrycie Ameryki”. To już zależy od tego, jak patrzymy na dane i informacje. W mojej ocenie samo odnotowanie akcji PSL to tylko część sukcesu – w kwietniu Ludowcy mieli 6 tys. obserwujących, gdy PiS – 111 tys. Kolosalna różnica, a jednak Dawid pobił Goliata, radośnie ćwierkając. To jest temat! A mając twarde dane, jesteśmy w stanie obiektywnie ocenić, czy akcja rzeczywiście była małym zwycięstwem Ludowców. Tekst przestaje być suchym tekstem „na kilku tweetach”, a rozwija się o analizę.

Takie spojrzenie na te twitterowe wojenki jest ważne, choć samego Twittera w Polsce przeceniać nie można (więcej o nastrojach można się dowiedzieć z Facebooka). Zwłaszcza że nikt już nie ignoruje internetu w kampaniach wyborczych, chociaż ostatnio Rafał Trzaskowski postanowił przypomnieć dokonania Bronisława Komorowskiego w tej materii…

Hejt nasz niepowszedni

Drugi przypadek, gdy dane z SentiOne, które wykorzystałem w tekście, okazały się kluczowe to pewien materiał dla Wprost.pl. Zapraszam w przenosiny w dawne, dobre czasy, czyli do roku 2016 i sukcesów reprezentacji Polski na Euro. W tym roku nikt nie miał wątpliwości, że piłkarzom za występy w Rosji się oberwie, ale wtedy, dwa lata temu, miałem mieszane odczucia.

Chodzi oczywiście o karne z Portugalią i Jakuba Błaszczykowskiego, który wtedy przestrzelił, a Polska odpadła z turnieju. Z jednej strony: wylanie wiadra pomyj nie byłoby niczym dziwnym, ot, zwykłe rozgoryczenie. Z drugiej: a może jednak popłyną w jego stronę wyrazy wsparcia?

Sprawdziłem i efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Niby w sieci łatwiej nam napisać, w szczególności w emocjach, coś niemiłego (a to i tak stosunkowo lekkie sformułowanie). Pomogła na pewno dobra postawa na Euro, ale o Błaszczykowskim powstało 23 tys. pozytywnych wzmianek, gdy negatywnych było 2 tys.! Na 70 tys. badanych! Dla mnie była to rewolucja (gdy sprawdzałem reakcje po meczach Polaków na mundialu… powiedzmy delikatnie, że nie były za przychylne).

Tekst znów niósł się po sieci, a ja ponownie – miałem pewność, że nie odpaliłem 10 tweetów, 5 wpisów na Facebooku, zamiast tego miałem twarde dane, zebrane z kilkunastu miejsc i to bardzo szybko. Wiedziałem, nawet kiedy był negatywny pik wzmianek o Błaszczykowskim.

Już jest trudno, a będzie tylko trudniej, „ogarnąć” internet, nadążyć za czymkolwiek: trendem, falą radości wyrażaną w sieci, czy też ogromnym żalem, który pojawi się w mediach społecznościowych. Akurat z SentiOne korzystam „naokoło”, ponieważ w ramach tworzenia treści nie przyglądam się efektywności marek, nie monitoruję na bieżąco, ale interesują mnie konkrety: kiedy można pisać o wzmożeniu, a kiedy jest to zwykły internetowy kapiszon.

Żeby zrobiło się odrobinę poważniej, jest jeszcze jeden przykład, który lubię wspominać. Poprzednie dwa dotyczyły raczej czegoś, co nazwałbym, stosując anglicyzmy: „soft data journalismem”. Jak każdy zapewne zauważył, materiały o Błaszczykowskim i PSL kontra PiS (mimo tego, że to temat polityczny) nie miały tego gatunkowego ciężaru. Czas więc wytoczyć najcięższe działa.

Co ma monitoring do IPN i sejmowych ustaw

Mamy lipiec, więc główna, lutowa awantura o ustawie o IPN jest już – jak na obecne czasy – odległą przeszłością (z małą kontynuacją w czerwcu). Pół roku temu sprawą żyli wszyscy, a napięcie sięgało zenitu, redakcje prześcigały w doniesieniach z Polski i Izraela.

Czasami warto jednak – co już pisałem – spojrzeć szerzej, usiąść, wygodnie się usadowić i spokojnie przeanalizować to, co dzieje się wokół nas. Wielu komentatorów wskazywało na to, że fraza o obozach (jakich nie dopiszę) pojawia się przez ustawę o wiele częściej niż w przeszłości.

W tamtym przypadku wykorzystałem w zasadzie tylko jeden motyw wyszukiwania SentiOne, dotyczący analizy artykułów prasowych. Mógłbym ręcznie wpisywać słynną frazę, w mianowniku, szukając tekstów na ten temat, ale byłaby to żmudna praca, wręcz syzyfowa (zwłaszcza w natłoku powstających wówczas publikacji) – a w mediach internetowych bardzo cenimy sobie czas.

W ten sposób miałem jak na dłoni pik tych publikacji i drogowskaz: gdzie i w jakich mediach szukać tekstów o obozach, ba miałem nawet do nich linki w jednym miejscu. W dodatku byłem w stanie wygenerować podobne dane dla samego wątku polsko-izraelskiego. Przy ogromie materiałów na ten temat mogłem szybko zebrać to razem.

Zresztą te dane, pozyskane z sieci, starłem z komunikatami polskiego MSZ o interwencjach dotyczących sformułowań o obozach, a było ich wiele. Razem dawały pełny obraz tego, co naprawdę działo się wokół sprawy – nie mając w ogóle rysu „soft journalismu”.

Tekst traktuje może o wydarzeniach ze stycznia i lutego, jednak serdecznie polecam jego lekturę na Gazeta.pl, wtedy rzeczywiście znowelizowana ustawa o IPN była jak benzyna wlana do ogniska albo granat wrzucony w wychodek – niosło się. To był – dla mnie – przełomowy moment, ponieważ pierwszy raz wykorzystałem monitoring internetu do mocnego, bieżącego tematu (w przeszłości zdarzało mi się tylko opisywać kampanie wyborcze w sieci), nie tak oczywistego na pierwszy rzut oka.

„Szybciej, szerzej, dokładniej”

Wszystkie te przykłady zamknąłbym w trzech słowach, żeby podsumować w jakimś stopniu możliwości, jakie monitoring stwarza ludziom mediów.

Olimpijskie motto mówi, „szybciej, wyżej, mocniej”. Szybciej, w świetle tego, jak trzeba reagować w mediach, bym zostawił, ale kolejne człony zamieniłbym na „szerzej” i „dokładniej”. Tylko tak można nadążyć.