Wakacje w hotelu? Można inaczej! Backpacking, city breaks, all inclusive – który sposób podróżowania jest najpopularniejszy i dlaczego?
Wielkanoc i majówka – to już za nami. Czas wrócić do pracy, zmierzyć się z ASAP-ami i dedlajnami, pojawić na wielu inspirujących lub – prawdopodobnie znacznie częściej – całkowicie bezproduktywnych, korporacyjnych spotkaniach. Niektórzy z nas znów wyjadą w bliższe lub dalsze delegacje. Bądźmy jednak szczerzy – jedyna podróż, na którą naprawdę czekamy, to ta na kolejny urlop.
Przebijające przez biurowe żaluzje promienie słońca i bryza ciepłego, wiosennego wiatru na przerwie pod budynkiem, prędzej czy później prowadzą nas wszystkich do tego samego wniosku:
„Wakacje. To słowo, którego dawno już nie używałem”
Pomimo, że jak co roku ochoczo rzucamy się już w wir kolejnych zobowiązań, tuż przed kolejną kawą uświadamiamy sobie, że tak naprawdę, to w święta wcale nie wypoczęliśmy, bo trzeba było objechać całą rodzinę… A na majówkę pogoda jak zwykle nie dopisała. I przypominamy sobie miejsca, w których czuliśmy się znacznie lepiej, niż za biurkiem:
A przecież oferty first minute są na rynku od dłuższego czasu… I operatorzy dobrze wiedzą, że teraz będziemy chcieli przynajmniej rzucić okiem.
Błędnie koło klasy średniej
Przez cały rok ciężko pracujemy, licząc dni pozostałego do wykorzystania urlopu. Naginamy różnego typu zobowiązania, aby tym razem wreszcie zgrać go z przyjaciółmi, co, jak wiadomo – nigdy nie okazuje się łatwe. Gdy już jakimś cudem udaje się wygospodarować pasujący wszystkim termin, przechodzimy do dzieła, szukając najpiękniejszych, niezatłoczonych miejsc, najlepszych ofert i najtańszych lotów. Innymi słowy – miesiące układania, dopasowywania i powtórnego zmieniania planów. A cały ten wysiłek, by… wydać zbierane cały rok oszczędności na dwa tygodnie wakacji. Brzmi znajomo?
Wierzcie mi, byłem tam. I dlatego chętnie podpowiem – można inaczej. Skąd to wiem? Otóż sześć miesięcy temu wybrałem całkiem inną drogę.
Ale zanim opowiem moją historię, zwróćmy uwagę na jeden ciekawy fakt. Spójrzmy na analizę tego, jak często dyskutujemy w sieci o trzech głównych sposobach podróżowania.
Porównanie buzzu dla “Backpackers”, “All Inclusive”, “City break” – 24.04.2018-23.04.2019
Zgadza się. „Backpacker” (czyli w wolnym tłumaczeniu „podróżnik z plecakiem”) to słowo, które w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy było używane w anglojęzycznym internecie znacznie częściej niż „All Inclusive” czy „City Break”. Wykorzystano je prawie pół miliona (472 823) razy, podczas gdy „All-Inclusive” wymieniono 175 910, a „City-Break” 113 444 razy. I szczerze mówiąc, z dzisiejszej perspektywy te liczby wcale mnie nie zaskakują.
Można inaczej!
Sześć miesięcy temu zostawiłem za sobą piękne mieszkanie z tarasem, szczerze uwielbianą (!) pracę, rodzinę, przyjaciół i wszystko, co definiowało moje dotychczasowe życie. Poleciałem z Warszawy do Nowej Zelandii, czyli dokładnie… 17 367 km w linii prostej.
Dlaczego? Do dziś do końca nie wiem. Prawdopodobnie z przekory i dlatego, że jest to najdalej położony od Polski kraj na świecie. A także po to, by przełamać błędne koło „długa praca – krótkie wakacje”. Z czegoś trzeba żyć, więc oczywiście podejmuję się tak nietypowych zajęć, jak zbieranie kiwi czy praca w winiarni, jednak nie mniej czasu spędzam na eksplorowaniu drugiego końca świata z plecakiem i namiotem.
Dlatego nie dziwię się, że „Backpacker” jest najczęściej używanym z tych trzech zwrotów, które przeanalizowałem w SentiOne. Typowego turystę sporo dzieli od prawdziwego podróżnika, którym jednak nadal bym się nie nazwał.
Kiedyś spędzałem wakacje w hotelach All-Inclusive lub robiłem krótkie wypady do dużych miast w Europie (City-Breaks) i uwierzcie mi – to o wiele łatwiejsze niż spakowanie 90-litrowego plecaka, wynajęcie samochodu (lub łapanie stopa!) i spanie pod gołym niebem, czasem nawet bez dostępu do bieżącej wody. Właśnie dlatego to podróżujący na własną rękę najchętniej dzielą się różnego typu problemami, pomysłami i rozwiązaniami.
Social media, czyli koniec języka za przewodnika
Nowa Zelandia nie jest najtańszym krajem na świecie. Jest również jednym z najmniej zaludnionych (204 z 243 według Wikipedii – 15 osób na kilometr kwadratowy). Oznacza to, że musiałem całkowicie zmienić wspomniane wcześniej nawyki podróżnicze – długie, puste drogi bez połączenia z internetem, zamiast dobrze skomunikowanych miast z punktami informacji turystycznej na każdym rogu. Wąski materac w samochodzie, a czasem tylko zimny, publiczny prysznic zamiast podwójnego łóżka w luksusowym hotelu ze SPA. Szczerze mówiąc, wciąż nie mogę powiedzieć, żeby to była moja bajka…. i to się chyba nie zmieni. Jednak za nic nie oddałbym tego doświadczenia. Życie w zupełnie inny sposób na końcu świata naprawdę otwiera oczy.
Na początku moich podróży nie miałem pojęcia, jak wyposażyć swój samochód, gdzie mogę legalnie spać lub kiedy najlepiej wybrać się do niektórych miejsc. Jak zawsze z pomocą przyszły media społecznościowe. Blogi i grupy backpackerów na Facebooku okazały się po prostu niezastąpione.
To właśnie tu znalazłem odpowiedzi na wszystkie pytania. Podróżnicy dzielą się gotowymi mapami Google, szukają kompanów do kolejnych wypraw, sprzedają samochody i sprzęt kempingowy, polecają atrakcje i dyskutują, co warto zobaczyć, gdzie zjeść… a nawet w którym supermarkecie zrobić najrozsądniejsze zakupy. To naprawdę silna społeczność!
Wyjście ze strefy komfortu
Czy podróże z plecakiem to opcja dla każdego? Oczywiście nie. Jeśli już jesteśmy przyzwyczajeni do wyższych standardów, okazuje się, że naprawdę trudno z nich zrezygnować. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak ciężko jest wybrać się w taką improwizowaną podróż z małymi dziećmi, ale drugiej strony znam również ludzi, którzy podróżowali po świecie nawet z niemowlętami – wystarczy, że zajrzycie na bloga Podróżnickich.
Bycie backpackerem to mocno ograniczony budżet, zróżnicowane warunki pogodowe, często dzikie i opuszczone rejony. Pozwala to jednak mocno przedłużyć swoje wakacje i dotrzeć w miejsca, których nie znajdziecie w przewodnikach. Oszałamiająe widoki, spontaniczne decyzje i słodkie nicnierobienie – podróże z plecakiem dają po prostu wolność wyjścia poza wakacyjny schemat.
Na koniec wątek do przemyślenia. Przyglądając się bliżej wykresowi przedstawiającemu wydźwięk dyskusji online, zauważyłem jeden interesujący fakt. Jak widać poniżej, ludzie, którzy używali słów „All Inclusive”, skarżyli się znacznie częściej niż pozostali. Być może to kolejny argument, aby spróbować podróżować samodzielnie? Porzucając wygórowane oczekiwania, możemy zyskać znacznie więcej. Nowe przyjaźnie, niesamowite widoki, niezapomniane wrażenia. Wygląda na to, że ktoś miał rację, mówiąc: ”im mniej masz, tym mniej potrzebujesz, by być szczęśliwy”. ?